Shackleton 2014 » wyprawa polarna http://www.shackleton2014.pl Rejs Shackleton 2014 Wed, 24 Jun 2015 07:16:21 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=4.2.10 2010 – Islandia http://www.shackleton2014.pl/2010-islandia-polonus/ http://www.shackleton2014.pl/2010-islandia-polonus/#comments Thu, 05 Dec 2013 22:24:34 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?page_id=197 Rejs odbył się na przełomie czerwca i lipca 2010. Trasa biegła z Danii przez Szkocję, Wyspy Owcze na Islandię. Byliśmy w ośmiu portach i przepłynęliśmy ponad 1300 mil morskich.

[…] Wiatr wiał coraz silniej, dziurawy ponton smętnie zwisał na żurawikach tłukąc się o bramę rufową a my dzielnie zmierzaliśmy w kierunku Wysp Owczych. Lało, wiało i życie na burcie zaczęło przypominać komunizm, z którego nie można się uwolnić :-) Osoby pływające po płytkich wodach Bałtyku czy Północnego, znające stromą falę nigdy nie zrozumieją pierdzielniku organizowanego przez ocean. Gdy faluje Bałtyk, to po prostu się człowiek trzyma i już – nie ma co kombinować, bo wiadomo, że za kilka sekund poleci się na ryjo. Złuda Atlantyku nazywa się fala o długości pół mili. Jedziesz na równej stępce, zmysł przetrwania zdążył usnąć a tu nagle jak nie walnie – ludzie z koi, literatura z półek i gary z kambuza – wszystko leci i nie ma wybacz. […]

Chcieliśmy zobaczyć sławne faroańskie ptasie klify. Szybka decyzja – wychodzimy! Pójdziemy 20 mil do Vestmanna, stamtąd jest rzut beretem do klifów i nie będziemy musieli walczyć rano z przeciwnym prądem. Na Faroe występują pływy powodujące tworzenie się stosunkowo silnych prądów pomiędzy wyspami. […] Vestmanna to dziura zabita dechami. Nie ma kibelków, wody, prądu na kei. Port jest opisany w locji, ale nawet bez opisu wejście nie stanowiło by problemu. W porcie jest głęboko i staje się long side do opon. Są kilkumetrowe pływy i sklep spożywczo-przemysłowy (ichnia Gminna Spółdzielnia) […].

Maar, forum żegluj.net

Islandia_7 Islandia_6 Islandia_5 Islandia_4 Islandia_1 Islandia_2 Islandia_3 Islandia_13 Islandia_12 Islandia_9 Islandia_11 Islandia_8 Islandia_10 Islandia_14 Islandia_16 Islandia_15

 

]]>
http://www.shackleton2014.pl/2010-islandia-polonus/feed/ 0
Jacht Polonus http://www.shackleton2014.pl/jacht-polonus-shackleton-2014/ http://www.shackleton2014.pl/jacht-polonus-shackleton-2014/#comments Thu, 05 Dec 2013 10:42:16 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?page_id=92 Islandia_5Jednostką flagową jest jacht  Polonus, którym dysponuje Stowarzyszenie „Żeglujmy razem” . Jest to 14-metrowy stalowy kecz typu Bruceo o powierzchni 80m 2 żagla. Portem macierzystym jachtu jest Szczecin.

Jacht ten odbył szereg trudnych wypraw w tym:

Za tę wyprawę organizatorzy otrzymali od Wielkopolskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego Złotą Omegę za Rejs Roku oraz Złotą Omegę za Imprezę Roku. Byli także nominowani do ogólnopolskiej nagrody Rejs Roku.

Ogólne dane jachtu:

  • wymiary: Lc = 13.4 m, B = 3.9 m, T = 1.8 m;
  • ożaglowanie: kecz, powierzchnia pomiarowa 80 m2;
  • kadłub: stalowy;
  • rok budowy 1991;
  • ilość koi: 8 plus dostawka w mesie przy stole (w czasie wyprawy jedną koję zajmować będzie bosman);
  • silnik: Leyland, 78.4 kM;
  • zbiornik wody/paliwa: 1200/450 litrów

Wyposażenie nawigacyjne:

  • plotter z kompletem map (C-Map NT Max)
  • radar (obrazowanie na plotterze)
  • telefon satelitarny Iridium
  • radiotelefon stacjonarny VHF DSC
  • radiotelefon przenośny VHF
  • odbiornik komunikatów NAVTEX
  • AIS
  • trzy niezależne odbiorniki GPS
  • kompas satelitarny
  • kompas magnetyczny (przy kole sterowym)
  • wiatromierz
  • echosonda
  • echopilot (echosonda patrząca w przód)
  • log mechaniczny
  • komputer PC z kompletem map
  • mapy „papierowe” generalne na cały obszar pływania i „podejściówki” do portów wymiany
  • tabele pływów
  • locje (NGA)

Wyposażenie ratunkowe:

  • pasy ratunkowe
  • szelki asekuracyjne wraz z linką i karabińczykiem
  • dwa koła ratunkowe (z linką i pławką)
  • zestaw pirotechniki sygnalizacyjnej zgodny z KB
  • dodatkowy pistolet sygnalizacyjny
  • boja EPIRB
  • tratwa ratunkowa 12 osobowa

Zabudowa kambuza umożliwia kukowi pracę nawet w czasie silnego rozkołysu. Dwupalnikowa kuchnia gazowa z piekarnikiem zawieszona jest na kardanie i pozwala na przygotowywanie gorących posiłków nawet w pięćdziesięciostopniowym przechyle (o ile kuk to zniesie :-). Kambuz wyposażony jest w komplet sztućców, talerzy, naczyń do przygotowywania posiłków oraz lodówkę.

polonus1 polonus3 polonus3_1 polonus3_2 polonus6 polonus6a polonus8 polonus9 polonus7 ]]>
http://www.shackleton2014.pl/jacht-polonus-shackleton-2014/feed/ 0
Georgia Południowa http://www.shackleton2014.pl/georgia-poludniowa-shackleton-polonus/ http://www.shackleton2014.pl/georgia-poludniowa-shackleton-polonus/#comments Thu, 05 Dec 2013 11:56:33 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?page_id=102 GrytvikenGeorgia Południowa (ang. South Georgia) – brytyjska wyspa na południowym Atlantyku, poprzednio należąca do Falklandów. Obecnie stanowi część zamorskiego terytorium: Georgia Południowa i Sandwich Południowy. Wyspa jest bardzo górzysta. Główna osada wyspy to King Edward Point. W jego pobliżu jest położona opuszczona osada i stacja wielorybnicza Grytviken, w której znajduje się muzeum Georgii Południowej i grób polarnika Sir Ernesta Shackletona. Obecnie wyspa nie ma stałych mieszkańców. W miesiącach letnich przebywają na wyspie pracownicy muzeum oraz naukowcy.

Na wyspie jest sporo śladów po porzuconych bazach wielorybniczych. Najsłynniejsza, wyśpiewana w morskich pieśniach Grytviken, dziś jest martwa i porośnięta trawą.

To na tą właśnie wyspę dopłynął Ernest Shackleton na łodzi James Caird, by wezwać pomoc do pozostałych na Wyspie Słoniowej załogantów.  Na tej wyspie, w trakcie kolejnej antarktycznej wyprawy zmarł na zawał serce i tam został pochowany.

W dniu 5 stycznia 2015 roku uczestnicy wyprawy ku czci i pamięci Sir Ernesta Shackletona złożą na jego grobie kwiaty uhonorują wielkiego żeglarza i polarnika.

Link do kamer internetowych na Georgii Południowej

]]>
http://www.shackleton2014.pl/georgia-poludniowa-shackleton-polonus/feed/ 0
W Argentynie http://www.shackleton2014.pl/polonus-shackleton-sladami-smialego-w-argentynie/ http://www.shackleton2014.pl/polonus-shackleton-sladami-smialego-w-argentynie/#comments Sat, 07 Dec 2013 18:42:32 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?page_id=581 Smialy_24Jesteśmy w Piriapolis, za kilka godzin ruszamy w kierunku Mar del Plata. Przyczyna awarii fału sztaksla zdiagnozowana i usunięta. Żagle przeszyte, blok pospawany. Kupiliśmy nowy większy ponton z nowym silnikiem, który na pewno przyda się nam na południu. Wczoraj, po załatwieniu spraw związanych z naprawami jachtu, znaleźliśmy troszkę czasu by wreszcie pozwiedzać okolicę. Udaliśmy się na Cerro del Toro – Wzgórze Byka, którego posąg stoi we wnęce skalnej. Ciekawostką jest wszechobecność drzew eukaliptusowych, które podobno zostały sprowadzone z Australii.

Już w pierwszych minutach pobytu w porcie spotkaliśmy Artura z Gliwic z którym, jak się szybko okazało, łączą nas regaty na Akademickich Mistrzostwach Polski i wspólni znajomi. Artur załapał się do załogi francuskiego jachtu i najprawdopodobniej zobaczymy się z nim w Ushuaia.

Zarówno w Brazylii, jak i w Urugwaju mieliśmy duży problem z porozumiewaniem się z miejscowymi, szczególnie z urzędnikami. Absolutnie nikt, (nawet na lotnisku i policji ani w kapitanacie portu) nie skalał się nawet minimalną znajomością podstawowych zwrotów w języku angielskim. Na szczęście mamy w załodze Roberta, który pochodzi z Argentyny, mieszka w Australii i od przeszło dwóch tygodni uczy się podstaw polskiego. Robert pomaga nam załatwiać wszelkie formalności i jest osobą spokojną i jak zdawać by się mogło do niedawna – nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, a jednak – posłuchajcie…

 Dnia 16 września około godziny 9.00 czasu lokalnego wpłynęliśmy do portu w Punta del Este, z zamiarem zatankowania paliwa, zrobienia zakupów i nabrania wody (takie wejście na parę godzin dosłownie). Zaraz po przybyciu grzecznie udaliśmy się do siedziby miejscowej policji – Prefektury, by dokonać niezbędnych formalności. Tam spędziliśmy około 30 minut, pobrano nasze paszporty i dokumenty jachtu, wnikliwie przestudiowano (co z tego, że dokumenty są opisane po polsku i po angielsku), po czym odesłano nas do okienka obok, gdzie kolejnych dwóch panów w uniformach próbowało się zastanowić, co z nami zrobić. Po jakimś czasie odesłano nas do Biura Emigracyjnego, które miało być otwarte w godzinach 9- 13.00. Zamknięte na cztery spusty, nikogo. Co robić? Na drzwiach na karteczce napisano numer telefonu. Udajemy się do pani w biurze obok, Robert grzecznie prosi, czy możemy skorzystać z telefonu. Pani odmawia. Dlaczego? Nie, bo nie. Dobrze, dziękujemy grzecznie, po czym udajemy się do Prefektury, 500 m dalej, gdzie po kilku minutach namysłu pozwalają nam skorzystać z aparatu. Dzwonimy, ale telefon stacjonarny jest za drzwiami biura z karteczką na drzwiach, w którym przecież nikogo nie ma. Po co więc ten numer? Wracamy pod Biuro Emigracyjne i cierpliwie czekamy. Czas umilają nam wielkie słonie morskie, które zachowują się jak psy – miejscowy rybak rzuca im resztki, a te potrafią służyć, pozwalają się dotykać. Po chwili mężczyzna złapał morsa, nakarmił rybą, po czym wyjął szczoteczkę  i… umył mu zęby.

Po około 40 minutach korpulentna starsza pani, której wzrok mówił „idźcie sobie stąd wszyscy” weszła do biura i łaskawie wpuściła nas do środka. Robert przedstawił pani wszystkie konieczne dokumenty, trwało to około 30 minut. Pani zastanawia się, czy literka „Ł” w imieniu kapitana, którą pominięto w Brazylii jest powodem do uważania kapitana za inną osobę. Czy to na pewno ten sam kapitan co w  Rio? Dlaczego w Brazylii piszą SLAWOMIR? Dowiedzieliśmy się, że pani potrzebuje kserokopii dokumentów jachtu. Żaden problem, proszę je skserować, poczekamy. Nie, to wy musicie zrobić kserokopie, tu nie ma kserokopiarki. Gdzie jest najbliższa? Nie wiem, może na policji. Wracamy na policję. Macie kserokopiarkę? Nie. Gdzie jest? Może gdzieś w centrum, musicie tam zapytać. Robert dla pewności pyta raz jeszcze, czy mamy kserować coś jeszcze oprócz dokumentów jachtu. Policja potwierdza, tylko dokumenty jachtu, po czym dostajecie wizę i możecie wracać na jacht.

Zdegustowani udajemy się na poszukiwanie kserokopiarki. Nie trzeba daleko szukać – po przejściu może 2 km w kierunku centrum znajdujemy biuro ubezpieczeniowe. Młoda ładna i sympatyczna pani równie sympatycznie odmawia nam skserowania dokumentów. Dlaczego? Nie, bo nie, nie może i już. Dobrze, dziękujemy, ciao, szukamy dalej. Sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Wreszcie, w sklepie zabawkowym – tak – zabawkowym na końcu miasta dokumenty zostały skserowane. Szczęśliwi wracamy do pani, której już dawno nie ma, przecież godzina 13.00 minęła i biuro zamknięte. Dobrze, chwileczka relaksu przy morsach i wracamy na policję, gdzie – UWAGA – Robert dowiedział się, że dokumenty jachtu mamy wsunąć pod drzwi Biura Emigracyjnego, a policja potrzebuje kserokopii paszportów. Jak to paszportów, przecież pytaliśmy dwa razy, mówiliście, że nie trzeba nic poza dokumentami jachtu. No tak, ale zapomnieliśmy. Wychodzimy z policji. Robert przypomniał sobie, że kserokopiarka powinna być w biurze kapitanatu portu, które mieści się jeszcze gdzie indziej. Nie pomylił się. Prosi panią w biurze o zrobienie kserokopii. Nic z tego. Nie zrobię i już , kserokopiarka jest w mieście. Dlaczego? Nie, bo nie. Ja ci zapłacę 5 dolarów za te 3 kartki. Nie, bo nie, ale pamiętajcie jutro przyjść zapłacić, za postój, bo nie dostaniecie wizy. Dlaczego jutro? Jak to dlaczego, bo zaraz zamykamy. Możemy dzisiaj? Możecie, ale tylko kartą, gotówki nie przyjmujemy. Idziemy na jacht po kartę.

Tego już było za wiele, Robert jest zdenerwowany, nigdy nie widziałam go w takim stanie, choć przygody mieliśmy różne. Przeklina po hiszpańsku i po angielsku w straszliwy sposób. Wtóruję mu po portugalsku, Sławek po angielsku. Wracamy na jacht. Opowiadamy Markowi i Przemowi o naszych przygodach. Płacimy za postój, z kwitem udajemy się na policję, paszporty doniesiemy wieczorem. Kolejne problemy z podłączeniem się do prądu – trzeba kupić lokalną wtyczkę – w biurze sami nie wiedzą która jest właściwa, biedny Robert kursuje kilkakrotnie na trasie jacht – biuro. Wreszcie – mamy prąd . Marek zaprasza całą załogę na obiad do luksusowej restauracji Soho, której szukaliśmy dosyć długo – przecież po godzinie 18.00 wszystko jest już zamknięte. Po dziewięciu dniach w morzu obiad smakuje wybornie. Demokratycznie zdecydowaliśmy, że dwójka najmłodszych – ja i Sławek biegnie do miasta kserować paszporty. Po półtorej godziny paszporty znalazły się na policji, pieczątki w paszportach, jak cudownie. Musimy zostać na noc. Dlaczego? Dlatego, że żeby wyjść z portu, a móc wejść do następnego, potrzebujemy pieczątki z kapitanatu, że opuściliśmy port. Pieczątki nie dostaniemy, ponieważ biuro już zamknięte. Nie ma sprawy, przyjdziemy jutro.

Następnego dnia z samego rana, o 8.00, gdy kapitanat powinien być otwarty, stawiamy się przy drzwiach. Zamknięte? Jakim cudem??? Zaraz, zaraz, wczoraj nie było tu żadnej karteczki. Dnia 17.09.2011 biuro nieczynne. Historię z tankowaniem paliwa pominę, by nie zanudzać, wyglądała dokładnie tak samo. W Punta del Este nie widzieliśmy nic, zwiedziliśmy za to wszystkie możliwe urzędy.

Anna Kulczyk

]]>
http://www.shackleton2014.pl/polonus-shackleton-sladami-smialego-w-argentynie/feed/ 0
Zakupy w Limie http://www.shackleton2014.pl/polonus-sladami-smialego-zakupy-w-limie/ http://www.shackleton2014.pl/polonus-sladami-smialego-zakupy-w-limie/#comments Sat, 07 Dec 2013 17:50:49 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?page_id=566 jacht_klub_limaW czasie każdej wyprawy, oprócz rozkoszowania się okolicznościami przyrody i karmienia duszy przyjemnością  żeglowania, musimy czasami nakarmić nasze ciała.

Jedzenie najczęściej zdobywa się w sklepach. W znakomitej większości odwiedzanych portów, idzie się do sklepu i po prostu kupuje. W Limie – w trakcie wyprawy Polonusem „Śladami Śmiałego” dookoła Ameryki Południowej, zakupy nie były prostą sprawą.

Jak się dostać do sklepu? Hmmm, z dostaniem się nie ma dużego problemu, można zacząć na nogach, gdy nogi przestaną fungować to wsiąść w autobus a wrócić z zakupami należy taksówką.
Jednak nie dotarcie do samego sklepu jest problemem, tylko opuszczenie złotej klatki, czyli Yacht Clubu Peruano. Załatwianie różnych, koniecznych papierków trwa troszkę ponad dobę – w tym czasie przez pierwsze kilka godzin nie można opuszczać jachtu (oczywiście stoi się na kotwicy). Po rzeczonych kilku godzinach przypływa Pan-Bardzo-Ważny-Urzędnik, wypełnia stos kwitów i pozwala zejść na ląd, ale nie wolno opuszczać klubu.

Przy bramie stoi uczynny odźwierny z pistoletem przy pasku, mówi ślicznie dzień dobry i do widzenia ale jeśli ktoś bez stosownego kwitungu chciałby wyjść poza żelazną kurtynę, to rozpina kaburę i… rozmowa przestaje się kleić :-)

Po kilkunastu godzinach od zatrudnienia agenta stał się cud. Co prawda nie można kontynuować rejsu, ale można wyjść na miasto! Super, idziemy po zakupy! Pan odźwierny otwiera furtkę, ślicznie się kłania i mówi, żeby uważać, bo to zła dzielnica jest.

Co mnie – urodzonemu na Bródnie Prażaninowi – jakiś dziki będzie mówił o złych dzielnicach? Idziemy.  Tuż za bramą spotykamy wałęsającego się naszego agenta. Źle, że się wałęsa zamiast wypełniać nasze papiery, dobrze, bo – mówi w ludzkim języku – powie gdzie jest sklep. Sklep jest w odległości by shoes, few blocks tamtą avenidą w lewo. Tylko uważajcie, bo to zła dzielnica jest!

No to idziemy, pięć, dziesięć przecznic a krajobraz się nie zmienia. Kole dwudziestej przecznicy poddajemy się – świat obejdziemy a żadnego spożywczaka nie napotkamy :-(  Na nasze szczęście, na rogu pod latarnią stała prześlicznej urody (o ile w ogóle można mówić o urodzie Peruwianek) policjantka obwieszona karabinami jak choinka.

Szczęście było podwójne, bo policjantka ta znała kilkanaście angielskich słów!  Na wstępie wyjaśniła nam, że ona tak stała, bo ją zamurował nasz widok – grupa żywych gringo w tym miejscu to zaiste niecodzienny widok, wszak to zła dzielnica jest – a później strasznie się zmartwiła, gdy dowiedziała się, że my do sklepu chcemy.

Sklep jest daleko i zanim tam dotrzemy, to nas zabiją!  My jednak nalegaliśmy – MUSIMY DO SKLEPUUUUUU! Zmarszczyła czoło przypominając sobie zajęcia z taktyki i walk w mieści. Chwile podumała i krzyknęła tengo una idea! co zapewne znaczyło, że zginiemy bezboleśnie. Na jej śniadej buzi dało się dostrzec rumieniec.

– Musicie wsiąść w autobus, tylko nie taki mały, bo w małym was zabiją, tylko w taki duży! – rzekła.
– A gdzie jest przystanek i jaki numero autobuso, psze Pani? – wyszeptałem rozglądając się na boki czy nie nadlatuje zatruta currarą strzała.

Okazało się, że w tamtym rejonie (a może w całej Limie?) autobusy nie mają numerów, nie ma przystanków i w ogóle nie wiadomo o ssooo chodzi z tą komunikacją. Policjantka postanowiła stanąć na wysokości zadania – ona nam zatrzyma odpowiedni autobus, namówi kierowcę, żeby się nami zaopiekował i nas wysadził przy Plaza Vea – domyślaliśmy się, że supermercado jest tamże, ale nie mogliśmy się z policjantką dogadać co do odległości, czasu podróży, przesiadek, etc.

Aha i mamy pamiętać, żeby z powrotem nie jechać autobusem tylko wziąć taksówkę, ale nie z postoju pod sklepem (bo nas zabiją!) tylko mamy załatwić sobie jakoś inaczej. Na to, żeby powiedzieć – jak załatwić? – nie starczyło jej angielskich słów.

Rzucony pod koła granat zatrzymał przejeżdżający autobus – żartuję, zatrzymała wóz nietypowo, machając nieuzbrojona ręką, :-) pogadała z kierowcą, wsiedliśmy, zapłaciliśmy (jakieś grosze) i jedziemy. Jedziemy i jedziemy, w autobusie tylko my stoimy, tambylcy siedzą, spoglądają na nas i coś szepczą między sobą (między sobą na zasadzie pierwszy rząd z ostatnim rzędem szepcze).

Pewnie chcą nas zabić (wszak, zła dzielnica to jest!) i sprzedać nasze organy. Pewnie już ustalają cenę a sklepu jak nie było, tak nie ma. Nie wytrzymałem, upatrzyłem jednego pasażera, który nie brał udziału w negocjacjach cenowych dotyczących mojej lewej nerki i grzecznie zapytałem: pan śanowny to wie, gdzie piweczko, marchewkie a może jaką wódeczkie zakupić można?

Znowu cud! Facet znał pięć angielskich słów: ship, windows oraz one, two, tree. Niestety – pomimo najszczerszych chęci – nie dało się pogadać :-( ale facet wstał i w narzeczu dorzecza zapytał autobusową frekwencję czy ktoś habla ingles, bo on wymięka.

Z przodu ktoś krzyknął: yes, I don’t speak english! więc z akcentem, którego nie powstydziłby się Cervantes odkrzyknąłem „plasa bea?” Specjalnie uwypukliłem „b” i przedłużyłem „e” żeby pokazać, że u nasz na Pragusi to my są niebojaźliwe i hiszpański mamy perfect.

W tym momencie, twarze wszystkich osób siedzących w autobusie wykrzywił paroksyzm strachu – plaza vea, PLAZA VEA, p-l-a-z-a v-e-a, powtarzali. Mężczyźni patrzyli na nas jak na bohaterów, kobiety łapały się dłońmi za głowę i szlochały a nierozumiejące powagi sytuacji dzieci – tak jakby myślały, że my myślimy, że już minęliśmy nasz przystanek – wskazywały przednią szybę.

Z tej rozpaczy i zamyślenia wyrwał nas widoczny przez okno duży napis: Plaza Vea przytwierdzony do monstrualnych rozmiarów budynku, do którego wlewał się tłum. To był cel naszej półdziennej podróży, wymarzony supermarket z – tak przynajmniej myśleliśmy – milionem towarów.

W środku okazało się, że produktów, które mogłyby bez lodówki wytrzymać więcej niż kilka godzin jest… dwa. Mleko UHT w kartonach i żarcie dla kotów w puszkach. Innych puszek nie stwierdziliśmy! Cała reszta to produkty świeże.

Naprawdę, był duży wybór wszystkiego, ale wszystko było do natychmiastowego zjedzenia. Mięsko? Oczywiście, ile chcieć, śliczne, z tym, że pan je odkrajał od większej całości, ważył i zawijał w papier. Makaron? 10 gatunków – ugotowany, wystarczy podgrzać wrzucając na minutkę do wrzątku. Owoce? 15 gatunków dojrzałych tak, że rozpadały się pod własnym ciężarem bananów. Ser? Mozzarella i jej pochodne.

Dobrze chociaż, że woda gazowana była w butelkach a nie w dzbankach albo szklankach sprzedawana :-) Taksówkę załatwiliśmy przez panią w kasie. Kasjerka zawołała managera, manager kogoś dużo ważniejszego a ten ważny znał taksówkarza co nie zabija biednych gringo :-)

ps.  Gdybyśmy na Pacyfiku nie trafili na rybaków, którzy za dwie butelki gazowanej wody dali nam kilka rybek i rekinków, to słabo by było :-)

Marek Grzywa

]]>
http://www.shackleton2014.pl/polonus-sladami-smialego-zakupy-w-limie/feed/ 0
„Południe” http://www.shackleton2014.pl/pulodnie/ http://www.shackleton2014.pl/pulodnie/#comments Thu, 05 Dec 2013 12:43:27 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=135 „Po zdobyciu bieguna południowego przez Amundsena, który przewagą zaledwie kilku dni wyprzedził brytyjską ekspedycję pod przewodnictwem Scotta, tylko jeden wielki cel pozostał antarktycznym podróżnikom: przejście bieguna południowego w drodze od jednego morza do drugiego.

Usłyszawszy o sukcesie Amundsena, rozpocząłem przygotowania do ostatniej wielkiej podróży, jaka pozostała odkrywcom, aby pierwsze przejście ostatniego z kontynentów zostało osiągnięte przez ekspedycję brytyjską.

„Południe” to narracja do dzienników znanego polarnika sir Ernesta Shackletona, który w trakcie kolejnej próby podboju Antarktydy, już u samej jej początków, wraz z załogą, został przytłoczony przez panujące na miejscu surowe warunki. Grupa śmiałków w przeciągu kilku miesięcy od rozpoczęcia wyprawy została pozbawiona statku i pozostawiona samym sobie, bez łączności z cywilizacją, na dryfującej po Morzu Weddella lodowej krze.

Wydawca książki jest partnerem wyprawy Shackleton 2014.

]]>
http://www.shackleton2014.pl/pulodnie/feed/ 0
Magazyn Wiatr http://www.shackleton2014.pl/shackleton-polonus-magazyn-wiatr/ http://www.shackleton2014.pl/shackleton-polonus-magazyn-wiatr/#comments Wed, 04 Dec 2013 13:58:53 +0000 http://www.olek.waw.pl/shackleton2014/?p=44 Wiatr XII2010Magazyn Wiatr został oficjalnie partnerem mediowym projektu Shackleton 2014. Na łamach magazynu, będą się ukazywały regularne wiadomości związane z przygotowaniami do wyprawy i relacje w trakcie trwania rejsu.

]]>
http://www.shackleton2014.pl/shackleton-polonus-magazyn-wiatr/feed/ 0