Rzeszowiaka przetransportowano z Torshaven do Arhus na Jutlandii wielkim kontenerowcem. Tutaj przedstawiciel ubezpieczyciela ocenił stan jachtu , a ekipa techniczna przybyła z Rzeszowa przygotowała jacht do drogi. Marian Wilusz i Rysiek Prawdziuk to ludzie , na których można liczyć zawsze – nie zawiedli i tym razem. Postawili grotmaszt , uruchomili tyle elektroniki ile było możliwe, zabezpieczyli luźne elementy połamanego bezanmasztu .
Droga do portu macierzystego nie taka znowu długa – około 400 mil , ale to koniec października, czasu na decyzję mało , pogoda niepewna , termin wyciągania jachtu bliski – jak skompletować załogę ?
- Święty, trzeba jechać po Rzeszowiaka. – - To jedziemy. A ilu masz ludzi ? – Dwóch! Ty i ja… Reszty dialogu zacytować się nie da , nie ma takich słów w polskim języku. Ale konkluzja jasna – szukamy .
- Wojtek, chciałeś jesienią na Bałtyk – czas nadszedł. – Rozkaz to rozkaz, wuj to wuj! Kiedy? – Jutro !!!??? – No nie, potrzebuję tydzień, żeby wszystko poukładać – robota ,wynajęty domek na weekend, no i jak to powiedzieć żonie? – To ty układaj , a ja spróbuję jakoś to poprzesuwać .
Czas mijał nieubłaganie, telefony grzały się od nadmiaru połączeń, a Janusz coraz bardziej oswajał się z myślą, że popłyniemy tylko we dwóch. Wreszcie zdeterminowany zadzwonił do Eli, żony Wojtka. Chyba ona sama nie wie do dziś jakich użył argumentów, ale ostatecznie zgoda została wydana. Dwa dni przed wyjazdem rzutem na taśmę dołączyło jeszcze dwóch – na decyzję Piotrek potrzebował pół dnia , a Artur dwóch godzin.
W tym miejscu wypada podziękować firmie przewozowej Sindbad z Opola, która przy wsparciu turoperatora z Nowego Sącza – firmy Artus Bis, zaoferowała nam bezpłatny przejazd z Rzeszowa do Arhus. Może będzie okazja się odwdzięczyć gdy Rzeszowiak znów wypłynie w kolejny rejs?
Z Arhus wyszliśmy wieczorem, prawie z marszu, chcąc ukraść czasowi jak najwięcej. Silnik rechota równiutko, mijamy światła i statki , przecinamy jakieś wojskowe strefy, na razie nikt nie strzela. Na flagsztoku leniwie powiewa bandera pożyczona od Wojtka, właściciela solińskiej Pasji – forumowego Noka. Naszą ktoś podprowadził licząc zapewne ( i słusznie ) że z czasem będzie coraz więcej warta.
Pierwszy postój w Helsingorze – wreszcie można się wyspać, potem idziemy na zamek Kronborg szukać Hamleta. Nie ma go nigdzie , zamiast niego, a jakże , dwie Polki spacerujące alejkami. Jedyne miejsce , gdzie jak na razie, nie słyszałem polskiej mowy to wschodnia Grenlandia , ale pewnie byliśmy tam zbyt krótko…
Potem znowu nocna żegluga przez Sund – roi się od świateł, ale statków na szczęście mało i mgły też nie ma – jedziemy jak na wczasach. Kilka godzin cumujemy w Królewskim Jachtklubie w Kopenhadze – ktoś tam poszedł poszczypać w ogon Syrenkę , robimy klar i dociągamy krawaty – prognozy wieszczą sporo wiatru. Na wieczór dopływamy do kanału Folsterbo – Kuliński pisze że otwarty 24na dobę , a tu szlaban, w krótkofalówce nikt nie odpowiada, buda zamknięta na cztery spusty. Odrobina szczęścia należy się i nam – okazuje się, że o tej porze roku otwierają tylko dwa razy dziennie, rano o ósmej i drugi raz wieczorem,akurat za pół godziny. Czekamy cierpliwie, jemy chleb z solą…
Nagła zmiana świateł, most idzie w górę , można płynąć. Przekręcam starter , silnik odpala… no nie ,nic takiego się nie dzieje !!!!– przekręcam starter, cisza, cisza… dlaczego w takim momencie???!!!
Z przeciwnej strony tylko jeden statek, za chwilę most pójdzie w dół i mamy 25 mil w plecy, niech to piorun trafi! No i trafił. Już po drugiej stronie Wojtek odtwarza przebieg zdarzenia : „Siedzę w kokpicie , ciemno wkoło , światła się zmieniają , szlaban w dół , most w górę – piknie. Piotrek już ostatnią cumę trzyma na biegowo , a tu ciągle cisza. Nagle z mrocznego wnętrza jachtu sypie się wielgachny snop iskier. Po czym silnik zaczyna swoje równiutkie drym, drym, drym” … Po to właśnie w takich rejsach muszą być Święte i Artury , żeby w trzy sekundy „na krótko” potrafili odpalić silnik.…płyniemy.
Teraz się zaczyna . Statków dosłownie roje – są wszędzie i płyną we wszystkich kierunkach . W drodze na Bornholm trzeba przeciąć kilka torów podejściowych do portów szwedzkich, potem trzy TSSy. Rozgrywka jak w szachach – tego puszczamy, temu na ogon, tamtemu ustępujemy , a ten no proszę – ten sam ustępuje nam drogi. No czyż nie piękna ta nocna nawigacja? Tylko dlaczego tamten ogromny skubaniec ma czerwone, białe, czerwone i w którą stronę płynie? I dlaczego to jest prosto na nas???
Mgła siada powoli, ale tory mamy już za sobą. Jasno będzie dopiero o ósmej, do Ronne wchodzimy z pierwszym brzaskiem.
Z Borholmu ostatnia prosta do Polski , startujemy nim pierwsze podmuchy załopocą naszą banderą. Potem zachodni wiatr tężeje z minuty na minutę – od połowy drogi co najmniej szóstka, w porywach więcej. Mierzę to na oko, wiatromierz nieczynny. Log zresztą też , a i sonda takoż. Z prądu tylko pozycyjne… Lecimy na zrefowanej genui, fale rosną w mgnieniu oka. Teraz trzeba naprawdę uważnie sterować – wyostrzenie kieruje dziób jachtu w stronę brzegu, zbyt bliskie trzymanie się osi wiatru grozi zwrotem przez rufę i podarciem strzelającego z hukiem żagla. Rozewie omijamy na cztero-pięciometrowej fali , wzdłuż Półwyspu Helskiego już spokojniej, ale idziemy jak przeciąg. Za zakrętem na dole prawie stajemy w miejscu – wiatr odkręcił i teraz razem z falą trzymają nas skutecznie w szachu. Znowu czarna ciemność, zaczyna padać, wiatr świszczy i wyje. Z trudem dopychamy na silniku w główki portu. Cumujemy w basenie jachtowym ( żadnego jachtu, nikogo) , bosman przestawia nas dwa razy. Tu wam pourywa cumy, stańcie w rybackim , za tym trawlerem. Stoimy. Atmosfera się rozluźnia, piwo smakuje, choć zimno jak na Grenlandii. Webasto rzuciło palenie chyba jeszcze gdzieś koło Jan Mayen i trwa w abstynencji niewzruszenie. Artur telefonuje do kogoś, słyszę jak mówi : „Deszcz pada poziomo”. Pewnie ściemnia jakiejś panience . Wyglądam na zewnątrz – do kokpitu nie wpada ani kropla, wszystko rzeczywiście przelatuje w bok – o cholera , trochę daje. W knajpie właścicielka uprzejmie informuje – dziesięć w skali Beauforta , ma trzymać do niedzieli. W niedzielę to my mamy bilety na autobus, a w sobotę umówiony termin na wyciąganie – ano trzeba będzie jeszcze powalczyć, ale póki co – jachting portowy.
Wiatr coraz głośniejszy, deszcz coraz gęstszy, zimno coraz przenikliwsze, za to barmanka coraz ładniejsza. Prysznic z ciepłą wodą – łorety! Trzyma już pół soboty i nie widać żeby chciało odpuszczać. Idę pod Zawiszę, który przypłynął z Gdyni i zamiaruje tutaj zostać do końca trzydniowego rejsu do Kalmaru, aby zapytać o wskazania przyrządów. Wachtowy ( mocno wierzę , ze nie był to ciułacz zaliczający godziny do patentu kapitana ) idzie sprawdzić i po powrocie informuje, że wieje ….17! Grzecznie dziękuję, a po cichu kombinuję w jakich to może być jednostkach – nie pasuje mi żadna, no chyba żeby w bofortach?! – ostatecznie jednostka stażowo – szkoleniowa , musi niedouczony jestem! Dylemat rozwiązał bosman : sp…ny jest, skala mu się na 17 kończy!
Przed zmrokiem wchodzi jeszcze jakaś plastikowa czarterówka z Gdyni z uszkodzonym sterem, ledwie dali radę i to z wiatrem ! O czternastej zgodnie z planem odpalamy, wszystko gotowe do wyjścia, ktoś jeszcze idzie wyrzucić śmieci. Wychodzę na falochron popatrzeć na Zatokę – no, kurcze blade, nie jest dobrze, wiatr i fala prosto z południa, akurat tam gdzie Górki. Jeśli będzie trzymać to jakoś zmęczymy te ostatnie 15 mil i w nocy, a jak odpuści to po cholerę ryzykować ? Wracam na pokład , gaszę silnik ; – wychodzimy o 4 nad ranem !
Para schodzi natychmiast.
- No i super, pooglądamy tego uboota na Zawiszy!
- Zmienność decyzji jest oznaką ciągłości dowodzenia – konkluduje Wojtek i wszystkim robi się weselej. Portowe życie ma swoje uroki.
Wychodzimy punktualnie o czwartej. Ciemno i zimno, ale wiatr zelżał, a fala szybko się wygładza. Idziemy na pełnych żaglach, w połowie drogi zdechło całkiem – już tylko silnik. Ech morze, kto Cię pozna? Respekt, respekt, respekt.
O dziewiątej dźwig wielkości krążownika unosi Rzeszowiaka jak piórko i ustawia na brzegu do zimowego odpoczynku. Z wiosną znów wyruszysz na morze, nasz Wspaniały Jachcie. Dokąd pogna Cię wiatr , do jakich portów zawiniesz, w jakiej wodzie wyrzeźbisz kryształowy kilwater , Twardzielu ?
Bogdan Bednarz